O „Strychu Kulturalnym” w Warszawie

„Marek Kuchciński i przyjaciele”

 O „Strychu Kulturalnym”. Kultura niezależna w Przemyślu w latach 1983-1997. Relacja ze spotkania przybliżającego społeczno-kulturalną i polityczną działalność byłego marszałka Sejmu RP, środowiska niezależnej kultury, współpracy z Rogerem Scrutonem i Europą Karpat.

W sobotę 13-go czerwca w „Domu Trójmorza” na Mokotowie kilkadziesiąt osób, w tym szereg znanych intelektualistów o orientacji centro-prawicowej, spotkało się z posłem Markiem Kuchcińskim.

Europoseł prof. Zdzisław Krasnodębski, zanim przekazał prowadzenie redaktorowi Antoniemu Opalińskiemu, podkreślił potrzebę przybliżenia fenomenu prężnej działalności przemyskiego tzw. „Strychu Kulturalnego”, zorganizowanego przez Marka Kuchcińskiego po zakończeniu stanu wojennego i kontynuowanego w latach 80-tych i 90-tych.

– To była „fascynująca lokalna inicjatywa zmierzająca do niepodległości poprzez budowanie niezależnej kultury” – stwierdził profesor dodając, że niezwykłą była też droga życiowa Marka Kuchcińskiego „od środowiska hippisów z lat 70-tych do PiS-u”, a więc do politycznej działalności ukoronowanej stanowiskiem marszałka Sejmu RP. Prof. Krasnodębski podkreślił też zainicjowaną przez Marka Kuchcińskiego bardzo istotną ideę transgranicznej współpracy w ramach „Europy Karpat”, realizowanej poprzez coroczne międzynarodowe konferencje skupiające intelektualistów, ekspertów i polityków z krajów Europy Środkowej i Wschodniej.

Reagując na szereg pytań red. Antoniego Opalińskiego, w tym na uwagę o wyjątkowej w świecie polityki identyfikacji osoby polityka z jedynym tylko miastem (w przypadku byłego marszałka Sejmu – z Przemyślem), Marek Kuchciński odpowiedział m.in.:

– Przemyśl jest miastem słusznie nazywanym „Małym Lwowem” – jeśli spojrzeć z perspektywy jego dziejów i licznych mieszkańców wywodzących się z rodzin Kresowian, do których zresztą i ja należę. To jest miasto do którego wracamy z sentymentem i świadomością, że możemy tu odpocząć. Tu życie toczy się trochę wolniej, także i w polityce. Doświadczyłem tego szczególnie w latach 90-tych gdy Porozumienie Centrum rozwijało swoją działalność, a ja zostałem członkiem zarządu Głównego i często wracałem do Przemyśla.

– W Przemyślu tworzyliśmy środowisko ludzi, którzy nie tylko chcieli poznawać jakieś nowinki ze świata i z Polski, ale także myśleli kategoriami unowocześniania swoich tradycji, wzbogacania czegoś z czego wyrastają, z pewnego kanonu właśnie tradycyjnego i wzbogacania go o nowe elementy. Gdy zaczęliśmy

rozmawiać o polityce, to poczucie wolności i obywatelskości stawało się naturalnym odniesiem, codziennym elementem. A wszystko to działo się w obszarze świadomości, że działamy jako środowisko kultury niezależnej w systemie trudnym do życia, bo w systemie komunistycznym. Począwszy od przełomu lat 82-83, kiedy po raz pierwszy dzięki poparciu ks. biskupa Tokarczuka zorganizowaliśmy Dni Kultury Chrześcijańskiej, zaczęliśmy się też spotykać na strychu mojego jednorodzinnego domu. Dlaczego akurat tam? Bo w gruncie rzeczy nie było innego dostatecznie obszernego miejsca. Organizowaliśmy spotkania ludzi kultury, artystów, bywali też adwokaci, niektórzy lekarze, dziennikarze, słowem osoby dysponujące stosunkowo szeroką sferą wolności. Pomysłodawcą nazwy „Strych kulturalny” był w połowie lat 80-tych Krzysztof Dybciak. W istocie nazwa ta dotyczyła wydawanego przez nas periodyku. Nasze spotkania, od początku niezależne od cenzury, z czasem nabrały charakteru politycznej opozycyji wobec systemu panującego w PRL-u. Miałem tam nawet tabliczkę z napisem: „Gościu, w tym domu czuj się bezpiecznie – socjalizm zaczyna się za ogrodzeniem”. Podczas rewizji w 85 roku tabliczka ta była dla Bezpieki jednym z dowodów przeciwko mnie, że chcę siłą obalić panujący ustrój. Innymi dowodami antypaństwowej działalności było posiadanie wydanych w podziemiu tomików wierszy Juliana Kornhausera i Zbigniewa Herberta.

– Tę działalność organizowania środowiska kultury niezależnej mogłem prowadzić dzięki niezależności finansowej – przez cztery miesiące w roku zajmowałem się ogrodnictwem i wczesne pomidory sprzedawałem hurtowo w Krakowie, Katowicach i Gdańsku, co dawało mi niezależność finansową i możliwość udzielania się społecznego przez resztę roku.            

– Wytworzyliśmy – można powiedzieć – „bańkę ludzi wolności”, którzy spotykali się by rozmawiać o sprawach bliskich nam jako mieszkańcom, obywatelom, Polakom, Europejczykom. Zapraszaliśmy ludzi z Polski i ze świata – nie tylko z kontynentu czy z Wielkiej Brytanii, ale nawet z Australii. Chcieliśmy z nimi rozmawiać o sprawach, które nas interesowały; o sprawach, które odpowiadały na podstawowe i w pewnym sensie filozoficzne pytanie: jak żyć, jaka jest wartość i sens życia ludzkiego? Ale także o polityce, o tym, jak funkcjonuje wolny demokratyczny świat.  Zastanawialiśmy się nad tym szczególnie w latach osiemdziesiątych po Stanie Wojennym, bo wcześniej, w okresie „Solidarności” do grudnia 81-go roku to można było działać legalnie. Niektórzy z naszego środowiska mieszkali w Bieszczadach i walczyli ze słynnym pułkownikiem Doskoczyńskim i jego „państwem arłamowskim”.

– Ludzie z naszego środowiska myśleli kategoriami budowania środowiska niezależnego, ale w oparciu o kulturę.  Gdy mówiliśmy o polityce, to raczej myśleliśmy o korzeniach wychodzących z kultury, wrażliwości estetycznej, z pewnego obyczaju, z pewnej wielopokoleniowości. Stąd naszymi lekturami były kwestie opisywane m.in. “Rodowodach niepokornych” Bogdana Cywickiego, czy „Końcu kresowego świata” Anny Pawełczyńskiej. “Straszny dwór” Stanisława Moniuszki przypominał nam coś, do czego trzeba nawiązywać i co trzeba chronić. Na Bieszczady patrzyliśmy nie jak to teraz bywa postrzegane w odniesieniu do tamtych lat: „zakapiory, pijacy, czy też ludzie, którzy uciekają, chowają się”. Dla nas było to miejsce, gdzie dostrzegaliśmy  różnorodne tradycje. No i prawie w każdej wsi dworek szlachecki jako miejsce trwania kultury, miejsce tworzenia tradycji polskich, tych wielopokoleniowych. I dlatego łatwo nam było w następnych latach nawiązywać, przyswajać sobie i korzystać z korzeni czasów I Rzeczypospolitej. I tak doszliśmy do naszej idei oraz inicjatywy corocznych spotkań “Europa Karpat”.  

– Co do pytania o drogę „od hipisa do prawicy”, to mógłbym np. wspomnieć jak w październiku przez 3 noce, były już przymrozki, spałem pod drzewem przykryty tylko kocem i przetrwałem. Czy też jak w święta Bożego Narodzenia, w śniegu po pas, musieliśmy przebijać się od Polany do schroniska, do “chatki socjologa” na Otrycie. A nie było wtedy żadnych szlaków turystycznych i dróg. No i gdy tak przedzieraliśmy się przez te zaspy śniegu, to nagle przed nami wyskoczyło z legowisk kilkanaście żubrów. Wystraszeni, staliśmy nieruchomo w tym śniegu chyba przez pół godziny. Nie wiedzieliśmy co robić. Innym razem, wędrując od Zatwarnicy i Dwerniczka z “bibułą”, bo pod koniec lat 70-tych przenosiliśmy w nocy niezależną prasę prez las, to zdarzało się, że spotykałem po drodze podobnych samotników i każdy z nas miał “duszę na ramieniu”. To są anegdoty, które się pamięta, ale są także elementy bardzo ważne. W latach 70-tych hipisi byli postrzegani w taki sposób, że nosili długie włosy i żyli w różny niekonwencjonalny sposób. Hari-Kriszna nam towarzyszył latem np na ulicach Przemyśla. Jednak były tam również i ambitne plany. Na przykład na Caryńskim, teraz jest tam schronisko Koliba, w latach 70-tych była wtedy osada, koło pętli od strony Nasicznego – kilka domów wybudowanych nielegalnie, nieoficjalnie przez wolnych ludzi. Wówczas milicja to zlikwidowała. Wtedy pojawił się pomysł, żeby właśnie w tym symbolicznym miejscu utworzyć ośrodek dla ludzi, którzy chcieliby odpocząć od różnych kłopotów związanych z cywilizacją. I były to bardzo tanie i fajne projekty. No i gdy później byłem ministrem w kancelarii premiera, a wcześniej marszałkiem Sejmu, to przymierzaliśmy się do tego, żeby uzyskać zgodę od Bieszczadzkiego Parku Narodowego i taki ośrodek tam utworzyć. Okazało się jednak, że to jest daleka droga.  

– W odniesieniu do hipisowskiego epizodu w życiu byłego marszałka Sejmu redaktor Opaliński spytał: – Czy współtowarzysze z tamtych lat nie pytali się: „Co ty robisz w polityce?” No bo jednak takie życie wolnych duchów nie kojarzy się z polityką, a zwłaszcza z taką polityką, która wymaga formalności, trudnych decyzji, no i daleka jest od wszelkiej swobody. Marek Kuchciński odpowiedział:

– Nie przypominam sobie jakichś ironicznych czy krytycznych uwag. Raczej wsparcie. Natomiast, proszę państwa, ja nigdy nie czułem się takim politykiem klasycznym, który w szkołach uczył się polityki i potem angażował się z jakimś planem poprzez jakieś organizacje młodzieżowe, itd. To wszystko działo się raczej przez zbieg okoliczności oraz doświadczenia z moich kontaktów ze środowiskiem międzynarodowym.

– Zostałem studentem na KUL-u w 74-tym roku i dla mnie pierwowzorem niezależnej kultury i nauki był właśnie Katolicki Uniwersytet Lubelski. To tam wykształciły się te zachowania, dzięki którym zaczęliśmy organizować w Przemyślu środowisko kultury niezależnej i działalność „Strychu Kulturalnego”, włączając się zarazem w działalność polityczną pojmowaną jako troska o dobro wspólne i wartości, a nie jako walka o to kto silniejszy, tak jak niestety dzisiaj to mamy. Doświadczenie pozyskane na KUL-u było decydujące, i to nie tyle sama nauka, choć wykładało tam wielu wybitnych profesorów. Dla mnie istotna była przede wszystkim panująca tam atmosfera wolności, która w konsekwencji wychowała do służby wartościom, do patriotyzmu. W tym jedynym pomiędzy Władywostokiem a Łabą niepaństwowym uniwersytecie nie wykładano marksizmu, nie narzucano studentom ideologii komunistycznej, nie było tam przysposobienia wojskowego i kto chciał to mógł nosić długie włosy, czy ubierać się kolorowo.   

——————————————————————————————————-

Dodajmy na koniec, że w trakcie tego spotkania działalność Marka Kuchcińskiego komentowali takie znane osoby jak: profesor Krzysztof Dybciak – filolog, prof. Maciej Szymanowski – historyk i były współtwórca oraz szef (likwidowanego przez obecną władzę) Instytutu Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka, dr Jerzy Kwieciński – były minister finansów, inwestycji i rozwoju,  oraz Marek Matraszek – polityczny konsultant i blogger urodzony i wykształcony w Wielkiej Brytanii.

Marek Matraszek będący bliskim współpracownikiem marszałka Marka Kuchcińskiego w tworzeniu kontaktów polsko brytyjskich przypomniał osobę brytyjskiego konserwatysty, prof. Rogera Scrutona, który parokrotnie gościł na „Strychu Kulturalnym” i był zachwycony działalnością przemyskiego środowiska kultury niezależnej.

W trakcie spotkania zabrał głos również Janusz Czarski, jeden z uczestników „Strychu Kulturalnego”. Zauważył on, że elementem istotnym dla opisania tego fenomenu powstania i rozwoju przemyskiego środowiska kultury niezależnej była rola Kościoła lokalnego, a w szczególności ówczesnego biskupa przemyskiego Ignacego  Tokarczuka, który w latach 80-tych udostępnił przemyskie kościoły dla niezależnej działalności kulturalnej i patriotycznej. W dodatku uczynił to wbrew niektórym proboszczom krzywo patrzącym np. na wystawy świeckich obrazów w pomieszczeniach parafialnych. Janusz Czarski zauważył też, iż środowisko „Strychu kulturalnego” w Przemyślu w większości tworzyli ludzie związani z pobytem na KUL-u, który był dla studentów „przestrzenią wolności i patriotyzmu”.      

(opracował – JB)